środa, 13 kwietnia 2011

[*]

Oj... chyba zapomniała już jak to się robi.

Małe zaspane oczy, zostają pobudzone każdym łykiem czarnej słodkiej kawy w pracy. Wichura na zewnątrz. Paskudna pogoda skutkuje ponurymi nastrojami i osłupieniem wśród klientów. Spoglądanie w monitor i bezmyślne stukanie w klawiaturę przerywają dwie panie podchodzące do biurka i łapiące, jego krawędź. Siadają.
-My ze zgonem- pada wymowne pełne bólu zdanie, które słyszę parę razy dziennie. Obie ubrane na czarno. Z równomiernym oddechem podchodzę do szafy. Sięgam odpowiedni formularz i wracam do biurka. Łagodnym spokojnym tonem pytam:
-Kto to dla Pań zmarł?
- Mamy mąż a mój tata - odpowiada młodsza kobieta.
Bla bla bla... zaczynam urzędowe gadanie, tłumaczę procedury zaznaczam wniosek do wypełnienia i zaczynam obserwację. Córka wypisuje formularz za matkę. Ta siedzi obok niej, ze spuszczoną głową. Ubrana na czarno. Oczy podkrążone, okulary zaparowane... Trzęsące się ręce, które nie potrafią utrzymać torebki. Torebka upada na kafelki. Córka podnosi rzeczy matki. Słyszę coraz głośniejszy oddech wdowy. Harczenie w gardle i grymas wygiętej bólem twarzy. Rośnie mi coś w gardle. Potocznie nazywam to gulą. Obserwując klientkę, sama zaczynam mieć trudności z oddechem. Jeszcze gorzej jest mi przełknąć ślinę. Jakby współczucie odbierało mi tlen, łapiąc za gardło swoimi zimnymi rękoma i próbując mnie udusić. Muszę uciec - pierwsza moja myśl. Biorę dokumenty i podchodzę do ksero. Szybko nalewam z dystrybutora wodę i próbuję zapić współczucie wodą, tak jak alkoholicy żale zapijają wódką. Drugi kubek zanoszę klientce nie mówiąc do niej ani słowa. Usta lekko wykrzywione w niepewnym uśmiechu i drżące ręce, które stawiają kubek wody tuż obok niej. Sprawdziłam... Zabrakło podpisu wdowy. Uprzejmie proszę o podpisanie się w wyznaczonym prostokącie.
Zaczęło się...
Szanse na utrzymanie długopisu w ręce były znikome. Równie marne szanse były na dostrzeżenie przez klientkę wyznaczonego pola podpisu. Łzy zasłoniły jej świat. Córka ratowała matkę chusteczkami. Na darmo cała parodia. Konieczność uiszczenia podpisu na śmiesznie wyznaczonym polu były gównem w porównaniu do bólu i cierpienia po stracie ukochanej osoby. Zaczyna się potok bełkotanych słów. "On dla mnie taki dobry był, nigdy o nic się nie musiałam martwić, co chciałam to miałam, dbał o mnie i zrobił mnie w ciula bo odszedł sobie na zawsze" Podziwiałam tą panią... Bo wiem, że jak mi ciebie zabraknie, to ja sama nawet się nie ubiorę a drogę wybrukowaną będę miała prosto do psychiatryka.
Aby powstrzymać łzy oderwałam wzrok i słuch ponad matkę i córkę. Z tyłu pod ścianą siedział, mąż młodszej kobiety. Z silnie napiętą żyłą na szyi. Facet ma trudną rolę, nie może płakać i musi udawać, że wszystko jest ok.
Śmierć spotka każdego... Ja już wiem jak na nią reaguję. A ty?

P.S. Takie przemyślenie... Tak bardzo boimy się zestarzeć, że nie doceniamy, jakie to szczęście zestarzeć się obok osoby, którą kochamy.