poniedziałek, 6 grudnia 2010

"Jak będziesz duża będziesz silna" - mówili jej ludzie
Dziś im odpowiada, GÓWNO PRAWDA!

środa, 27 października 2010

Minęła wiosna,
Minęło lato,
Minęła jesień,
Minęła zima,
Minął smutek,
Minęła radość.

Kiedyś stanę na scenie, powiem do ludzi, życie mi minęło i umrę.

niedziela, 3 października 2010

Z szuflady.

Ta sama sygnalizacja na Grochowskiej. Czerwone światło przecięło mi drogę biegu na przystanek. Stoję wryta w chodnik i smutnym wzrokiem podążam za uciekającą właśnie szóstką. Siadam pod daszkiem i obserwuję ludzi. Ostatnio często bawię się w obserwatora. Spoglądam na sąsiedni przystanek, przy którym gromadzi się rodzina.

Kobieta - mistrzyni okropnych odrostów na głowie. Zaniedbana bardzo zaniedbana. Zielona, wypłowiała cera. Ubrana jest w żółtą bluzkę, odsłaniającą biały, pomarszczony brzuch. Spod za krótkich jeansów wychodziły nieprane chyba od tygodnia czarne grube skarpetki. Przy plastikowych klapkach oderwany był jeden pasek, który wesoło podskakiwał przy każdym wykonywanym ruchu. Obok kobiety usiadł chłopak.
Na oko 16 lat. Pewności siebie dodawała mu granatowa bluza z wielkim bijącym w oczy napisem ADIDAS. Przy czarnych dresach nie mogło zabraknąć bocznych pasków a na butach znanego haczyka. Wyciąga z kieszeni 2 papierosy. Jednym częstuje mamę, drugiego wkłada do ust. Zza brudnej szyby wyłania się pan, siedzący na wózku. Jego nogi kończyły się na wysokości ud. Brudne spodnie, podwiązane zarzucił na wózek. W ręku WOJAK. Psssssyt, którego nie lubię i zawartość puszki wylądowała w gardle. 2 minuty i piwo zaliczone. Puszę zgniótł w rękach i wyrzucił na tory. Naglę obudził mnie krzyk kobiety - TY CHYBA NIENORMALNY JESTEŚ!? Po czym Markowy chłopak wstaje z ławeczki. Odchodzi od mamy i staje kilka metrów dalej. Pan bez nóg, odjeżdża w przeciwnym kierunku, zatrzymując wózek za wyznaczoną białą linią bezpieczeństwa. Stanął na krawędzi chodnika a drogi tramwajowej. Podnosi głowę w górę i ogląda bezchmurne niebo.

Podchodzi do niego kobieta w długiej, czerwonej, letniej sukience. Nachyla się i coś mu tłumaczy. Pan bez nóg cofa wózek i staje przed białą linią. Odwraca się w kierunku swojej żony. Nagle słyszę przeraźliwy wrzask. Krzyczy tak głośno, że przez chwilę miałam wrażenie, że Poznań potrafi być cichy.
CO krzyczy?
"DLACZEGO TY SIĘ MNĄ KURWA NIGDY NIE ZAINTERESOWAŁAŚ?!"
Po tych słowach moje ciało przechodzi mrowienie, tzw. dreszcze, ciarki.
Zdaję sobie sprawę że dokładnie tak wygląda obojętność przez duże O.

P.S. W tramwaju do szkoły zadaje sobie pytanie, gdzie jest moja linia bezpieczeństwa?

piątek, 17 września 2010

> 2

piątek, 15 sierpnia 2008
15 sierpnia 2008

Nie umiem pisać, nie wiem po co to robię.. Chyba znalazłam sobie kolejną metodę zabijania czasu. Wcześnie rano. Wszyscy śpią. Nie słyszę nic.. Tylko delikatny i równomierny oddech leżącego psa pod drzwiami. Kogut sąsiadki daje o sobie znać. Nawet samochody nie przejeżdżają obok domu. Piątkowe święto, dla niektórych czas odpoczynku, dla innych możliwość spania dłużej.. A dla mnie ? Taki sam dzień jak wczorajszy. Nie umiem długo spać… Nigdy mi nie odpowiadało, marnowanie świtu. Mam wrażenie, że tylko ja mogę go widzieć, że jest tylko dla mnie. Słucham muzyki, prezent od kumpla. Idealnie pasuje dziś. Chór owiany tajemnicą, ledwo przedostający się przez miliony nut. Słyszę pociąg, jest gdzieś daleko. Buduję obraz napędzanych kół, torów- uginających się pod ciężarem maszyny. Widzę jak pęd kolejki wprawia drobne kamienie w taniec pod wagonami. Kwiaty rosnące obok, składają hołd nadciągającemu olbrzymowi. Drzewa radośnie klaszczą liśćmi, pokrytych kropelkami deszczu. Migoczą pośród pochmurnego dnia. Zwierzęta zamierają w bezruchu, oglądając widowisko. Gna coraz szybciej. Nie ma mnie tam, a jednak czuję jak ziemia drży pod nogami. Przyjemne mrowienie stóp. Kamyki wbijające się w palce. Kolej, przecież to normalna rzecz. Mówią nic nadzwyczajnego, zwykła maszyna. Tak, maszyna, przed którą nawet kwiaty uginają łodygi, by móc znów się wyprostować i tańczyć na wietrze.

Aha.. i lubię mieć brązowe nogi od smaru szyn kolejowych……..

Dom powoli wstaje, chyba pora wyjść z psem na spacer…

2 lata później... Życie polega na byciu kwiatkiem i ciągłym uginaniu tej łodygi.

środa, 4 sierpnia 2010

List z dedykacją

Kiedyś będziesz żałował każdego NIE wypowiedzianego twoimi ustami.
Kiedyś zapragniesz zmienić NIE na TAK.
Kiedyś będzie za późno.
Kiedyś rozpaczliwie będziesz szukał dawnego kiedyś.
Kiedyś wsadzisz głowę pod zimną wodę i może zrozumiesz co przeOCZYłeś.

Z poważaniem
ONA

czwartek, 15 lipca 2010

Gdyby niesprawiedliwość była mięsem, pakowanym w złotko po maśle...
zapewne musiałaby jeść ją razem z papierkiem.

sobota, 10 lipca 2010

Tribute to..

"Where were you when I was burned and broken
While the days slipped by from my window watching
Where were you when I was hurt and I was helpless
Because the things you say and the things you do surround me
While you were hanging yourself on someone else's words
Dying to believe in what you heard
I was staring straight into the shining sun
Lost in thought and lost in time
While the seeds of life and the seeds of change were planted
Outside the rain fell dark and slow
While I pondered on this dangerous but irresistible pasttime
I took a heavenly ride through our silence
I knew the moment had arrived
For killing the past and coming back to life
I took a heavenly ride through our silence
I knew the waiting had begun
And headed straight . . . into the shining sun"


Pink Floyd: "Coming back to life"


"Gdzie byłaś gdy byłem rozbity, gdy spalałem się
Gdy dni prześlizgiwały się przez okno obserwując mnie
Gdzie byłaś gdy byłem zraniony, bezradny
Bo wszystko co powiedziałaś, co zrobiłaś, otaczało mnie
Wieszałaś się na cudzych słowach
Umierając za wiarę w to, co usłyszałaś
A ja gapiłem się prosto w oślepiające słońce

Zagubiony w myślach, zagubiony w czasie
Podczas gdy ziarna życia i ziarna zmian zostały zasiane
Na zewnątrz deszcz, powolny, ponury
A ja myślałem o groźnej, lecz nieodpartej przeszłości

Moja niebiańska jazda przez ciszę
Wiedziałem, że nadszedł moment
Zabijania przeszłości, powrotu do życia

Moja niebiańska podróż przez naszą ciszę
Wiedziałem, że to początek czekania
Zmierzałem prosto...do oślepiającego słońca"

piątek, 9 lipca 2010

Kask zły... Zakręt za ostry... Ona? Niedoświadczona poruszania się na dwóch kołach.
10 metrów snuła po asfalcie a przed oczyma miała tylko jedno. Ułamek sekundy, który wydawał się wiecznością. Wieczność, którą już nie raz przeżywała upadając w wieku 2, 5 czy 21 lat. Jednak teraz upadek był inny od tych z dzieciństwa. Inne wartości stanęły przed oczyma, inni ludzie, inne uczucia. Nie bardzo mogła się podnieść. Leżąc tak jeszcze przez chwilę jedno wydawało jej się bardzo bliskie. Co powiem w domu? Że co znowu? Za szybko? Nie zauważyłam? Znowu się stało? Zdała sobie sprawę ile ludzie muszą zapłacić za swoją głupotę i jak bardzo można tego żałować.. Jednak dziś nie o tym..
Leżała. Przed nią kuzynka - 5 lat młodsza od niej. Zeskoczyła przerażona ze swojego skutera i podbiegła pytając czy może się ruszyć. Po kilku minutach wstała. Obok nich przejechało kilkanaście samochodów... żaden się nie zatrzymał. Chwyciła za telefon próbując się dodzwonić. Usłyszała... Abonent jest w tym momencie bla bla bla. Przejechało kolejne kilkanaście samochodów.. patrząc tylko na nią - zgiętą w pół okrwawioną dziewczynę. Pierwszy raz w życiu przestała czuć smak krwi. Pierwszy raz w życiu zgubiła buty gdzieś na szosie. Pierwszy raz musiała opatrzyć się biało-pomarańczową szmatką kuchenną zamiast gazą z wodą utlenioną. Pierwszy raz w życiu miała problem, żeby wstać z ziemi. Obie pozbierały urwane lusterko i to, co wyleciało z jej kieszeni... Chwyciła z powrotem za kierownicę i próbowała jechać dalej. To był ten moment, kiedy w szoku całe otoczenie wiruje z tobą. Znowu parę samochodów minęło je trąbiąc i uśmiechając się pod nosem. Znowu kolejny pan jadący samochodem obejrzał się przez tylnią szybę. Pojechała do koleżanki. Zeskoczyła, ściągnęła kask - rzuciła przez ramię - Młoda pilnuj zaraz wrócę. Kuśtykając na I piętro minęła ją 3 letnia śliczna blondynka. Złapała za obolałą rękę i przestraszona patrząc na jej twarz zapytała stłumionym głosem CO SIĘ PANI STAŁO? Ukucnęła przed małą i wytłumaczyła jak feralne okazują się zakręty. 30 dorosłych ludzi a tylko jedno małe dziecko, które potrafi szczerze zapytać. Później było ok. Dostała wodę utlenioną, plastry. Świeżą bluzkę... Tak wtedy mogła wrócić do domu.
Do niczego już nie ma prawa...
Nic się jej nie należy...
Nic nie będzie mówić...
Nic nie będzie robić wbrew.....
Nic nie będzie wypominać...
Nic nie powie, gdy będzie jej źle

Ale czasami... słowo nic...można znienawidzić...

poniedziałek, 5 lipca 2010

Ona nic nie potrzebuje

niedziela, 4 lipca 2010

?

Byłam kiedyś na wielkim pokazie mody.
Z prawej wyfiokowane panie, z lewej mężczyźni w garniturach pod krawatami.
Z prawej różnorodna gama kolorów włosów pasująca do koloru lakieru będącego na paznokciach ów pań. Z lewej buty wyczyszczone lepiej niż chodniki na święto 3 maja.
Na wprost mnie, chłopcy. Jeden prześcigał drugiego w trendach stylistów, miejskich śmiesznych fryzjerów. Ponad nimi głosy: ja mam na żel, ja na gumę.. Babcie nieco z tyłu. Pierwszą myślą, która przebiegła przez moją głowę było wyrozumienie dla nich. No tak... Ze swoimi nowymi dużymi fryzurami zasłaniać będą cały pokaz. Po lewej żuli gumę, po prawej pomadkami malowały usta, tłumacząc, że tutaj sucho strasznie jest
Siedziałam z tyłu oglądając widowisko. Uwagę moją przykuł, chłopiec. Miał bowiem otyłość II stopnia, ubrany w za mały garnitur. Jego ruchy były strasznie nieskoordynowane. Falował na czerwonym dywanie, przemieszczając się z prawej strony na lewą. Nie mógł się dopasować do dwóch wyznaczonych kierunków. Rozumiałam jak się wtedy czuł. Chłopiec przechodząc ze spuszczoną twarzą obok usadowionych już gwiazd i gwiazdeczek starał się nie słyszeć wiszącego w powietrzu chichotu, szturchania i szeptu. Usiadł z tyłu. Tuż obok mnie. Ukradkiem spojrzałam na chłopca. Zrozumiałam.
Niepełnosprawny był. Spojrzałam na jego dłonie. Dłonie dziecka... okrągłe, niewykształcone jeszcze paznokcie, dłonie przypominające poduszki. Motał się i krzątał w ławce wyciągając coś z kieszeni i chowając.

Siedziałam i skupić się nie mogłam... Czemu do cholery takie rzeczy dzieją się na bierzmowaniu ???

środa, 12 maja 2010

Niepewność.
Kiedyś niepewne dla niej było zejść sama po schodach czy nie?
Kiedyś niepewnym też było włażenie na ostatnią gałąź drzewa.
Kiedyś niepewnym był fakt oznajmienia rodzicom o kolejnej bombie z matmy.
Kiedyś niepewność rodziła się każdego dnia, kiedy wracała ze szkoły.
Kiedyś niepewnie wracała z parku do domu.
Kiedyś niepewna była ona... i wszystko co myślała było niepewne.
Niepewnie zdała maturę, jeszcze niepewniej poszła na studia.


Dziś codziennie wstaje niepewna. Chciałaby pójść po jej zgubione KIEDYŚ

wtorek, 11 maja 2010

Pamięta jak w szkole, Pani od matematyki powiedziała do jednej z uczennic, że ma kamienną twarz. Dostając 5 miała taką samą minę jak wtedy kiedy dostała 1 z wuefu. A ona jej zazdrościła, że nie okazywała żadnych uczuć. Wciąż ta sama mimika. Trudno było ją rozszyfrować. Nigdy nie potrafiła odróżnić czy jest wesoła czy smutna. Przezywała ją kamień. Nigdy jej nie lubiła. Swoim zachowaniem zawsze okazywała wyższość ponad innymi uczniami, co gorsze... umiała najlepiej matematykę z całej klasy. Pamięta jak trzymała w swoich długich wychudzonych palcach długopis rozwiązując zadania domowe, które dla innych zawsze okazywały się czarną magią. Nie schodziła z ocen poniżej piątki. Liczyła najszybciej z klasy, miała stuprocentową frekwencję i zawsze odrabiała wszystkie lekcje. Kiedy tamta siedziała nad książkami - ona biegała po drzewach- spadała z nich też, grała w tenisa i biła wszystkich chłopaków na osiedlu, bo jej nie słuchali.
Kiedyś na ulicy wbiła koledze grabki w plecy, tłumacząc że nie będzie musiała grabić przed domem.

P.S. Skąd miałam wiedzieć, że wypomni mi to po kilkunastu latach???

wtorek, 30 marca 2010

I'm waiting...

"sorry I couldn't help
take it back
sorry I didn't help
well fuck you, you could have called
what about us, what about me
what about the years I spent
pampering your ass
running here runnig there
"oh I'm so great, I'm so great
I'm fine I'm fine" you lied"


Poszła do sklepu, gdzie najważniejszą zasadą jest samoobsługa. Przystanęła na chwilę pomiędzy regałami wysokości 10 metrów. Otaczały ją kolory. Żółty, zielony, czerwony i czarny. Czuła się jak mała dziewczynka, która dostaje oczopląsu na widok najnowszej produkcji lalek barbie. Różowe sukienki i blond włosy, to, to o czym marzy każda mała dziewczynka. Ona marzyła, o tym, by dopasować swój kolor. Wyciągnęła rękę w górę. Huk nie z tej ziemi. Słyszy przeraźliwy krzyk NIEEEEE!!! Opuszcza dłoń. Podchodzi do następnego regału, ponawiając swój ruch. Znowu to samo. Zrezygnowana stoi przed półkami, na których aż kipi od koloru żółtego. Wyciąga z kieszeni ukochanych jeansów, gumkę do włosów, związując je w niezgrabny kok. Sięga po żółtą maskę i zakłada ją na twarz. Żółte - słoneczko, żółte to optymistyczne.

P.S. Dziś postanowiła udawać, że jest wszystko ok. Jak długo jeszcze musi to ścierwo nosić ? ? ?

środa, 24 marca 2010

Siedziała w pociągu. Wzrok jej biegł, gdzieś daleko. Patrzyła przez okno, czując ciepłą wodę na policzkach, kapiącą, z jej oczu. Ocean łez. Bo takie były. Smutek sam wylewał się z nich i rozbijał o kamieniste wzgórze stojące tuż obok. Słona woda żłobiła skałę, a drobne jej kawałki spadały na dnie oceanu. Kruszyła się. Wszystko się kruszy pomyślała spoglądając na uciekające, wraz z jadącym pociągiem drzewa. Jej oczy też zmieniają się co sekundę. Raz się śmieją, krzyczą z bólu. Innym razem płaczą przez śmiech. Takie były wtedy. Serce i oczy spotkały się w połowie drogi. Jedno otarło się o drugie, wirując jak oszalałe. Zrobiła się zielona. Stanęła przy otwartym oknie, chwytając ramy walczyła o równowagę, której tak bardzo jej brakowało. Łapała powietrze, jak dziecko które próbuje łapać bańki mydlane. Rodzice nazywali to naiwnością, ona marzeniami. Zamknęła oczy, wyłączając zmysł wzroku. Wiatr rozwiewający jej włosy, oddychanie ostrym powietrzem - szybko wpadającym do nosa, dziwnie zimne ręce, które oplatał podmuch pociągu... ten charakterystyczny stukot skrzypienie i drżenie pod nogami, które pokrywało zjawisko powszechnie znane mrówkami. Pociąg stanął. Otworzyła oczy. Na wprost niej spokojnie stał jelonek. Ledwo go dostrzegła. Widziała tylko łeb, reszta tułowia była schowana w krzakach. Łeb, oczy i uśmiechniętą mordę. Stał tak kilka sekund patrząc prosto na nią. Ona zapłakana a on uśmiechnięty. Wyczytała, to co chciał jej powiedzieć. Ocean kontra jelonek. Kto wygra?

poniedziałek, 22 marca 2010

7:56

W uszach Mike Oldfield. Pod nią obcierający spuchniętą nogę, zielony trampek. W nosie wilgoć. Otwarta buzia i trzaskające o kości policzkowe polika. Czoło jej pokryte delikatną zmarszczką.. no i to rozcięcie po spotkaniu ze słupem. Na liczniku miała chyba 100 km/h. Dookoła łyse drzewa... pod nimi mnóstwo ptaków, cieszących się niemniej niż ona z nadchodzącej wiosny. Coś uparcie drapało ją w gardle. Przystanęła na moment wyciągając z torebki - czy jak mawiała wielkiego worka na śmieci - tabletkę na gardło. Ukucnęła na chodniku w parku, wysypując zawartość na ziemię. Znalazła, to, czego szukała. Słodki, zarazem cytrusowy smak powoli zaczął rozpływać się w ustach, z których leciała ciepła para. Podniosła wzrok. Spojrzała na drogę, wiodącą wprost do szkoły. Przed nią szło dziecko. Chłopiec. Rozdarta nogawka spodni i stopy w rozmiarze co najwyżej 33, dziwnie uciekające do środka. Z tylnej kieszeni jeansów wystaje kawałek białej kartki. Wieje wiatr. Widzi to, po rozpiętej kurtce chłopca, która tańczy w rytmie jego chodu. Głowa opuszczona a wzrok wbity w kostkę na chodniku. Mały, dzielny rycerz z plecakiem, który codziennie musi wstać do szkoły, który codziennie przemierza tę samą drogę do szkoły i z powrotem, który codziennie ma opuszczoną głowę. Mniejszy i chudszy niż pozostali. Boi się spojrzeć w górę, żeby nie oberwać od rówieśników. Głupio jej tak bezczelnie gapić się na Stasia - bo tak go nazwała.
Wymijają ją gwiazdeczki. Obie ubrane tak samo. Różowo-srebrne kozaki. Spodnie - zwane rurkami i srebrne płaszczyki. Zastanawia się czy świecą w ultrafiolecie. Śmieją się i głośno opowiadają o simsach zwierzakach, o tym jak stworzyły postać Dody i pałac z 20 piętrami, za pomocą kodów, ściągniętych z internetu. Przebiegają obok jej Stasia, trącając go łokciem. A on?
Nawet głowy nie podniósł. Tak jak z nich promieniowała radość, tak Stasiu emanował obojętnością i smutkiem. Zamyka oczy. Myśli... Ile w jej życiu gwiazdeczek... a ile małego dzielnego Stasia?