wtorek, 30 marca 2010

I'm waiting...

"sorry I couldn't help
take it back
sorry I didn't help
well fuck you, you could have called
what about us, what about me
what about the years I spent
pampering your ass
running here runnig there
"oh I'm so great, I'm so great
I'm fine I'm fine" you lied"


Poszła do sklepu, gdzie najważniejszą zasadą jest samoobsługa. Przystanęła na chwilę pomiędzy regałami wysokości 10 metrów. Otaczały ją kolory. Żółty, zielony, czerwony i czarny. Czuła się jak mała dziewczynka, która dostaje oczopląsu na widok najnowszej produkcji lalek barbie. Różowe sukienki i blond włosy, to, to o czym marzy każda mała dziewczynka. Ona marzyła, o tym, by dopasować swój kolor. Wyciągnęła rękę w górę. Huk nie z tej ziemi. Słyszy przeraźliwy krzyk NIEEEEE!!! Opuszcza dłoń. Podchodzi do następnego regału, ponawiając swój ruch. Znowu to samo. Zrezygnowana stoi przed półkami, na których aż kipi od koloru żółtego. Wyciąga z kieszeni ukochanych jeansów, gumkę do włosów, związując je w niezgrabny kok. Sięga po żółtą maskę i zakłada ją na twarz. Żółte - słoneczko, żółte to optymistyczne.

P.S. Dziś postanowiła udawać, że jest wszystko ok. Jak długo jeszcze musi to ścierwo nosić ? ? ?

środa, 24 marca 2010

Siedziała w pociągu. Wzrok jej biegł, gdzieś daleko. Patrzyła przez okno, czując ciepłą wodę na policzkach, kapiącą, z jej oczu. Ocean łez. Bo takie były. Smutek sam wylewał się z nich i rozbijał o kamieniste wzgórze stojące tuż obok. Słona woda żłobiła skałę, a drobne jej kawałki spadały na dnie oceanu. Kruszyła się. Wszystko się kruszy pomyślała spoglądając na uciekające, wraz z jadącym pociągiem drzewa. Jej oczy też zmieniają się co sekundę. Raz się śmieją, krzyczą z bólu. Innym razem płaczą przez śmiech. Takie były wtedy. Serce i oczy spotkały się w połowie drogi. Jedno otarło się o drugie, wirując jak oszalałe. Zrobiła się zielona. Stanęła przy otwartym oknie, chwytając ramy walczyła o równowagę, której tak bardzo jej brakowało. Łapała powietrze, jak dziecko które próbuje łapać bańki mydlane. Rodzice nazywali to naiwnością, ona marzeniami. Zamknęła oczy, wyłączając zmysł wzroku. Wiatr rozwiewający jej włosy, oddychanie ostrym powietrzem - szybko wpadającym do nosa, dziwnie zimne ręce, które oplatał podmuch pociągu... ten charakterystyczny stukot skrzypienie i drżenie pod nogami, które pokrywało zjawisko powszechnie znane mrówkami. Pociąg stanął. Otworzyła oczy. Na wprost niej spokojnie stał jelonek. Ledwo go dostrzegła. Widziała tylko łeb, reszta tułowia była schowana w krzakach. Łeb, oczy i uśmiechniętą mordę. Stał tak kilka sekund patrząc prosto na nią. Ona zapłakana a on uśmiechnięty. Wyczytała, to co chciał jej powiedzieć. Ocean kontra jelonek. Kto wygra?

poniedziałek, 22 marca 2010

7:56

W uszach Mike Oldfield. Pod nią obcierający spuchniętą nogę, zielony trampek. W nosie wilgoć. Otwarta buzia i trzaskające o kości policzkowe polika. Czoło jej pokryte delikatną zmarszczką.. no i to rozcięcie po spotkaniu ze słupem. Na liczniku miała chyba 100 km/h. Dookoła łyse drzewa... pod nimi mnóstwo ptaków, cieszących się niemniej niż ona z nadchodzącej wiosny. Coś uparcie drapało ją w gardle. Przystanęła na moment wyciągając z torebki - czy jak mawiała wielkiego worka na śmieci - tabletkę na gardło. Ukucnęła na chodniku w parku, wysypując zawartość na ziemię. Znalazła, to, czego szukała. Słodki, zarazem cytrusowy smak powoli zaczął rozpływać się w ustach, z których leciała ciepła para. Podniosła wzrok. Spojrzała na drogę, wiodącą wprost do szkoły. Przed nią szło dziecko. Chłopiec. Rozdarta nogawka spodni i stopy w rozmiarze co najwyżej 33, dziwnie uciekające do środka. Z tylnej kieszeni jeansów wystaje kawałek białej kartki. Wieje wiatr. Widzi to, po rozpiętej kurtce chłopca, która tańczy w rytmie jego chodu. Głowa opuszczona a wzrok wbity w kostkę na chodniku. Mały, dzielny rycerz z plecakiem, który codziennie musi wstać do szkoły, który codziennie przemierza tę samą drogę do szkoły i z powrotem, który codziennie ma opuszczoną głowę. Mniejszy i chudszy niż pozostali. Boi się spojrzeć w górę, żeby nie oberwać od rówieśników. Głupio jej tak bezczelnie gapić się na Stasia - bo tak go nazwała.
Wymijają ją gwiazdeczki. Obie ubrane tak samo. Różowo-srebrne kozaki. Spodnie - zwane rurkami i srebrne płaszczyki. Zastanawia się czy świecą w ultrafiolecie. Śmieją się i głośno opowiadają o simsach zwierzakach, o tym jak stworzyły postać Dody i pałac z 20 piętrami, za pomocą kodów, ściągniętych z internetu. Przebiegają obok jej Stasia, trącając go łokciem. A on?
Nawet głowy nie podniósł. Tak jak z nich promieniowała radość, tak Stasiu emanował obojętnością i smutkiem. Zamyka oczy. Myśli... Ile w jej życiu gwiazdeczek... a ile małego dzielnego Stasia?